wtorek, 28 sierpnia 2012

Trudno po tylu dniach wolnego wraca się do rzeczywistości. Gościliśmy większą grupą u przyjaciół za miastem, co pozwoliło nam nadrobić towarzyskie zaległości i naładować baterie. W trosce o zdrowie psychiczne dostałam od męża na ten czas stanowczy zakaz pieczenia czegokolwiek. Muszę przyznać, że całkiem nieźle to wymyślił, bo dziś gdy dotarłam do pracy poziom zapału i energii był porażająco wysoki:)




czwartek, 23 sierpnia 2012

Pierwsze doświadczenia z nowym pomysłem na próbowanie wszystkiego raczej komiczne niż skuteczne. Zaintrygowany napisem starszy Pan postanowił dokonać bardzo świadomej decyzji zakupowej. Kosztował absolutnie wszystkiego, po czym z uśmiechem poinformował nas, że lunch był znakowmity i wróci na powtórkę:) Nie muszę chyba dodawać, że nic nie kupił i nie miał w planach. Nie zniechęciło nas to jednak wcale. Obie w spokoju ducha wyczekujemy już długiego weekendu...

wtorek, 21 sierpnia 2012

Podobno pokora przychodzi z wiekiem.. Mam wrażenie, że moja jest bardziej przejawem przystosowania się do nowych warunków.

Kiedy planowałam własny biznes najbardziej bałam się formalności. Nie znałam jeszcze tak dobrze angielskiego gruntu i wszystkie finansowo-prawne zagadnienia przyprawiały mnie o ból głowy. Nie twierdzę, że opanowałam już wszystko idealnie, ale z dużą pomocą samouczków i doradców przebrnęłam przez najgorszy początek. Klientów miały zdobywać słodkości, przyjazna obsługa, dobre ceny. Jakoś to pomalutku się sprawdza, ale na długą metę przestaje wystarczać. I tu pojawia się moja marketingowa niepewność. Bardzo ostrożnie sięgam po narzędzia, które wiążą się z jakimkolwiek wydatkiem. Strona internetowa to inwestycja, na której na tę chwilę chciałabym poprzestać, więc szukam teraz fajnych darmowych pomysłów. Kilka dni temu założyłam wątek na forum, w którym z nieznaną sobie pokorą poprosiłam o rady. Jedną z nich zacytuję tutaj:

"No to pozostaje wyjść do ludzi nie czekając aż oni wejdą. Poczęstuj przechodniów czy sąsiadów(prywatne domy i sklepy). Daj im spróbować swoich produktów.
Pamiętam jak jeszcze w Polsce rozkręcałem restauracje i pierwsze co zrobiliśmy to drobny poczęstunek na ulicy. Serwowaliśmy w małych kubeczkach zupę z borowików i mini bułeczkę z własnego wypieku.
Knajpa się zapełniła... i nie ważne że przez jakiś czas serwowaliśmy dziennie z 25 litrów właśnie borowikowej:)))
Ruszyło..."

Niby proste i oczywiste, ale takie sposoby często są najskuteczniejsze. Z większą promocją uliczno-sąsiedzką muszę się niestety trochę wstrzymać, ale wariacja na temat próbek to na pewno coś na teraz.
Powiesiłyśmy na witrynie duży napis TRY BEFORE YOU BUY i taką właśnie politykę prowadzimy od dziś nawet w odniesieniu do naszych najmniejszych słodkości:)



poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Zazwyczaj mogę podpisać się pod każdą demonizującą angielską pogodę opinią - weekend jednak zaskoczył mnie słonecznym optymizmem! Wyjątkowo skwapliwie skorzystaliśmy z tego nad jeziorem, gdzie mogliśmy dla odmiany oderwać się od londyńskiego tempa.

Od świtu staram się odpokutować moje wczorajsze lenistwo. Na szybko dzielę się naszym pastelowym smakołykiem. Może osłodzi poniedziałkową aurę...


czwartek, 16 sierpnia 2012

Nie ma chyba nic fajniejszego, niż klient z polecenia! Kilka tygodni temu przygotowywaliśmy tort weselny dla angielskiej pary, która zaplanowała skromną imprezę dla ok. 50 gości. Dominowała pistacjowa zieleń i ciemny fiolet, które wbrew pozorom całkiem ciekawie się komponowały. Zależało im na tym, żeby torcik był stosunkowo mały, ale by wizualnie go uzupełnić dołożyliśmy również babeczki. Byli mile zaskoczeni ceną i wygląda na to, że również efektem końcowym, bo zdecydowali się nas polecić:)
Dziś zawitali więc kolejni przyszli Państwo Młodzi, którzy planują wesele pod koniec września. U nich też ma być kameralnie, więc taki tortowo-babeczkowy pomysł bardzo przypadł im do gustu. Mimo, że to już całkiem niedługo nie mają swojego pomysłu, więc poza kolorostyką nie dodali specjalnych wytycznych.

Bardzo się cieszę, że tak to zadziałało, bo przecież nie ma skuteczniejszej drogi promocji! Takie drobiazgi dają mi nadzieję, że dobry produkt ma szanse się obronić przed twardą ręką rynku.
Aż chyba w nagrodę kupię sobie jakieś dobre wino i wieczór spędzę pod znakiem filmów kostiumowych... Albo lepiej nie, bo już całkiem na łeb mi siądzie ze szczęścia!

wtorek, 14 sierpnia 2012

Miło mi zaczął się dzień, choć od świtu z grubej rury. Bywa jednak, że energii dostarczają nam zupełnie niespodziewane źródła.. Z racji charakteru pracy wstaję zawsze pierwsza, kiedy cały dom jeszcze śpi. Nie jestem niestety osobą, która potrafi się delektować swoim porannym czasem. Zawsze na filmach wszystko tak pięknie wygląda - cisza, spokój, slońce zaglada przez okna i zapach kawy wędruje po domu. Oj chciałabym! Mój poranek zaczyna sie w ciemnościach i jest jedną wielką walką z czasem! Biegam zazwyczaj zupełnie chaotycznie próbując ogarnąć śniadanie dla wszystkich i sama się przygotować do pracy.. Dziś natomiat zaskoczył mnie maż, który wstał pierwszy, żeby ułatwić mi życie.
I tak dotarłam do pracy wcale nie zdyszana i radośnie podekscytowana, a zaraz opowiem czemu:)
Wspominałam o stronie internetowej i o moich bolączkach zwiazanych z napisaniem odpowiedniej treści. Zadzwoniłam do osoby, z którą wszystko załatwiam i postanowiłam podpytać - w końcu Pan mianuje się media advisorem. Uspokoił mnie trochę mówiac, że mogę mu dostarczyć same najważniejsze fakty, a oni już mają copywritera, który to sprytnie poskłada w sensowna calość. Drugą rzeczą, jaką z nim omawiałam są zdjęcia, które będą planowali robić i tu zapytał czy może przyjść dzisiaj, żeby zrobić takie wstępne, by potem mogli juz profesjonalnie wszystko zaplanować. Pojawił się bardzo wcześnie i zaczął kręcić się z aparatem tu i tam, pytajac czy będę pózniej otwarta, żeby parę rzeczy poprzestawiać na witrynie dla lepszego widoku z ulicy. Bardzo mnie to zdziwiło, bo przecież umawiam się z nimi na robienie strony, a oni takie kompleksowe rady.. Nie wiem jeszcze co ja na to.
Wróciłam do domu równie szczęśliwa, jak wyszłam i znalazłam nawet swój bardzo mały filmowy moment:) Kawa w ulubionym kubku, fotel na moim małym ogródku, dzieciak cudownie grzeczny i wszystko niemal w zwolnionym tempie... Poproszę tak częściej.


poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Okazuje się, że łatwiej jest napisać coś sensownego bez wiszącego nad głową poczucia obowiązku... Powstaje strona internetowa ciastkarni, więc zostałam poproszona (co logiczne), by podać kilka informacji, które będą mogli wykorzystać do zakładki 'o mnie', 'misja' itp.. Siedzę nad tym już niemiłosiernie długo i póki co bez żadnego skutku! Pierwsze co to powchodziłam sobie na podobne strony w Polsce, żeby poczytać, co tam nawypisywali, ale natchnienie mnie nie naszło, a kopiować nie miałam w planach. Pewnie powinnam jakoś marketingowo do tego podejść, może napisać pod oczekiwania klienta. Ewidentnie muszę to jeszcze przemyśleć!

Tymczasem oddam się pisaniu, które dla odmiany sprawia mi przyjemność i odstresowuje. Żeby tak zamiast strony możnaby prowadzić bloga firmy z podobnym skutkiem. Niedoczekanie moje..
Młody już całkiem zdrowy, więc jeśli idzie o kilka ostatnich dni - dla mnie okazały się mega zapracowane i aktywne. Jakiś czas temu nie potrafiłam sobie wyobrazić godzenia życia rodzinnego z zawodowym. Byłam przekonana, że nie można być dobrą mamą i żoną pracując na cały etat. Temat był dla mnie o tyle trudny, bo ta obczyzna zupełnie pozbawiona rodziny i przyjaciół do pomocy. Teraz wszystko jest ławiej. Po pierwsze Młody jest w wieku absolutnego odkrywcy, więc lubi spędzać czas bardzo aktywnie. Zapisaliśmy go na dodatkowe zajęcia, więc jak nie piłka to basen i inne bajery. Kolejną świetną sprawą są dyżury. Dzielimy się czasem ze znajomymi mamami równolatków i raz w tygodniu każda organizuje coś na zasadzie playgrupy. Że jestem jedyną pracującą cały tydzień udało mi się wynegocjować sobotnie popołudnia. Więc gdyby ktoś zastanawiał się, jak relaksująco musi wyglądać mój weekend.. mam na głowie uroczą bandę łobuzerii:)